I znowu ją poczułam w sobie.
Przyszła tak po prostu, jak zjawia się niezapowiedziany gość. Samotność.
Pomiędzy byciem samotną a rzeczywistym odczuciem tej samotności każdą komórką
ciała, każdym zakończeniem nerwowym jest przestrzeń niebytu i funkcjonowania na
poziomie pewnej stabilności. Dopóki kobieta nie uświadamia sobie tego, jak jej
życie jest niekompletne, chodzi, śpi, czyta a wszystko to na niby. Odbiera ten
tętniący świat na najwyższym poziomie ostrości i tylko musi czasami przymknąć
powieki, aby zbyt onieśmielający swym pięknem blask rzeczywistości nie okradł
ją z wewnętrznej równowagi. Ona sama cała pulsuje miłością, jej ciało
nabrzmiewa od skrajnych emocji i ma wrażenie, że niedługo eksploduje z jakąś
wielką siłą a powietrze wypełni wtedy słodko-gorzki zapach niespełnionej
młodości. To jest ten moment, kiedy zaczyna zdawać sobie sprawę z tego jak
bardzo chce być kochana i kochać, kochać, kochać do szaleństwa mężczyznę, który
będzie dla niej świątynią. Pragnienie rośnie w siłę, rozsadza myśli, uciska
serce, brakuje oddechu, brakuje snu, bo nie ma nikogo. Kobieta wychodzi nocą do
lasu i spragnionymi dłońmi obmacuje każde drzewo, wtapia się w nocną mgłę,
smakuje wszystkie krople rosy by znaleźć w nich, choć ślad, choćby mały przejaw
egzystencji człowieka, który mógłby ją uratować. I znowu znajduje tylko suchą
otchłań ziejącą pustką o zapachu stęchlizny. Ostatkiem sił wdrapuje się na
skraj łóżka, które przyjmuje ją zawsze z otwartymi ramionami. Taka namiastka
wiernego kochanka. Całe ciało kobiety jest obolałe, bo wie, że samotność
zajmuje już najmniejsze zakamarki jej duszy. Jest wszechobecna i nie da się z
nią walczyć. Rośnie w siłę i obezwładnia. Kobieta krzyczy, błaga żeby odeszła,
lecz żaden dźwięk nie wydostaje się poza mury obronne jej tajnej kryjówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz